Dzisiejszy post sponsoruje moja miłość do spokoju i życia poza dużym miastem.

Urodziłam się i wychowałam w Warszawie, na studia wyjechałam do Londynu. Mając 20 lat i wyobrażając sobie, że mogę mieszkać w Tychach, skąd pochodzi Radek, miałam ochotę uciec jeszcze dalej- najlepiej do Nowego Jorku albo Tokio. Byłam zakochana w Paryżu i Barcelonie. Myślałam sobie, że wyprowadzka do takiego miasta jak Tychy to towarzyski kataklizm. Wyobrażałam sobie, jak staję się tam znudzoną Matką Polką. Co ciekawe od zawsze miałam w sercu miłość do przyrody, do lasu i zwierząt. Chciałam mieszkać na Mazurach, prowadzić własną agroturystykę, żyć z dala od ludzi. Moje pragnienia kłóciły się ze sobą, bo z jednej strony pragnęłam być w centrum wydarzeń świata, a z drugiej być blisko natury.

Po powrocie do Polski z roku na rok coraz częściej wybierałam spokój Tychów ponad zawrotne tempo Stolicy.
Dorastałam, coraz rzadziej miałam ochotę wychodzić na miasto, imprezować – szukałam okazji, aby pobyć z przyjaciółmi w spokoju, zaczęliśmy wszystkich z Radkiem zabierać na naszą działkę w górach. W Tychach nawiązaliśmy nowe przyjaźnie, co sprawiło, że nie mogłam się doczekać każdego dłuższego pobytu u Radka aby spotkać się z naszymi znajomymi. Powoli zaczynałam się czuć zmęczona miastem.
Im więcej przebywałam w górach, czy na Mazurach, w spokoju i ciszy, tym ciężej wracało mi się do tych wielkich ulic, jeżdżących wszędzie samochodów i hałasu (co prawda po powrocie z Indii Warszawa wydała mi się cicha niczym świątynia, ale to jednak wciąż nie ten spokój, którego poszukuję w życiu 😉 ).

W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę i przeprowadziłam się do Tychów. Nie żałuję tej decyzji, ani trochę! Pamiętam, że był to styczeń, był srogi mróz, padał śnieg i razem z moim bratem jechaliśmy samochodem dostawczym pełnym moich kartonów i nie działały nam spryskiwacze! 🙂 Na początku trochę tęskniłam za domem, często jeździłam do rodziców ale później z miesiąca na miesiąc coraz ciężej pakowało mi się walizkę, coraz rzadziej z ochotą wsiadałam do pociągu i to nie dlatego, że nie stęskniłam się za przyjaciółmi, czy rodziną – po prostu smutno mi było zostawiać mój ukochany las, jezioro, ciszę i spokój. Nawet na kilka dni. Tak jest do dzisiaj.

Czuję, że się zmieniam, ewoluuje i to co kiedyś było dla mnie najważniejsze teraz nie ma żadnego znaczenia, moje priorytety się zmieniają. Kocham mieszkać w małym mieście, uwielbiam to, że do lasu mam 500 metrów, że kupuję dużo taniej niż w Warszawie, że mam łatwiejszy dostęp do ekologicznego jedzenia, że aby się spotkać z przyjaciółmi nie muszę jechac półtorej godziny tramwajem.
Oczywiście nadal jestem bardzo mocno związana z Warszawą – mam tam rodzinę, przyjaciół, swoją pracownie, jeżdzę tam do pracy, mam swoje ulubione restauracje, miejsca z którymi mam cudowne wspomnienia – ale cieszę się, że jest to miasto do którego mogę przyjechać wtedy kiedy chcę, a nie muszę w nim żyć.
Kiedyś marzyłam aby mieszkać jak najbliżej lasu, to marzenie się spełniło, ale jak to mówią: apetyt rośnie w miarę jedzenia 🙂 Teraz moim największym marzeniem jest mieszkać nie 500 metrów od lasu, ale w samym jego środku 🙂 Oby również się spełniło! 🙂




PS. Dzisiaj urodziny Radka! Wszystkiego najlepszego Kochanie!!
