Na warszawskie Bemowo jeżdżę już od ośmiu lat, więc widziałem wszystkie zmiany, które się tam dokonywały na przestrzeni tego czasu. Wiecie, jak to na typowym osiedlu z blokami. Tutaj nowe miejsca parkingowe, blok-plomba, jakiś Lidl, albo inna Biedronka. Nowe ławki, kosze na psie kupy, progi zwalniające. Ale przede wszystkim płoty. Kilometry płotów, ogrodzeń, siatek, parkanów. Wszystko zagrodzone, i oddzielone, posegregowane. To nasze, a to wasze. Absurd całej sytuacji sięgnął zenitu, gdy na wewnętrznym dziedzińcu bloku, w którym mieszkają moi teściowie (oczywiście ogrodzonym i zamykanym na klucz) zbudowano plac zabaw dla dzieci. Zaraz go ogrodzono. Płot w płocie. Przed czym ma chronić dzieci ten drugi płot? Nie przed psami, bo psów wprowadzać na teren dziedzińca nie wolno. Nie przed obcymi, bo musieliby najpierw sforsować ten zewnętrzny płot zamykany na klucz i ze sztachetami tak ostrymi, że nie powstydziłaby się ich palisada w Biskupinie. O co do diabła chodzi?
Taką samą tendencję widzę na naszym osiedlu w Tychach. Place zabaw, które zbudowano obwarowano siatkami. Ogródki przy blokach, kiedyś okolone krzaczkami i płotkami do kolan, teraz stały się fortecami. Dotyczy to też innych miast. Cóż takiego się dzieje, że wszyscy chcą żyć za płotem? Nie graniczymy chyba ze slumsami. Ani nie żyjemy wszyscy na Bronx’ie w latach 70-tych XX wieku. Tu nikt nie strzela na ulicy, nikt nie handluje narkotykami pod każdym blokiem. Dlaczego bronimy ludziom (i zwierzętom) wstępu na kawałek pustego trawnika?
Na Bemowie już praktycznie nie ma wolnego miejsca, gdzie można byłoby pobiegać z psem. Nie ma po prostu na to przestrzeni. W którąkolwiek stronę rzuci się patyk, albo piłkę, to wpadnie za płot. To jest naprawdę bardzo smutne. Uważamy się za naród cywilizowany, a zachowujemy jak dzikusy, którzy uważają, że gdy tylko wychylą nos zza ostrokołu to im go coś utnie. Naprawdę nie możemy się podzielić przestrzenią? Zaraz podniosą się głosy, że psy robią kupy, a na ławkach piją piwo. To może lepiej uczyć ludzi, od dziecka, odpowiednich zachowań? Może zadbać by przy koszach na psie kupy były worki? Dlaczego najprostszym rozwiązaniem jest postawienie płotu i powieszenie na nim tablicy z milionem zakazów i nakazów?
Nie rozumiem dlaczego nie chcemy się podzielić miastami, a zamiast tego je dzielimy. Przecież jeszcze niedawno dzieci z jednego bloku, mogły iść się pobawić na plac zabaw pod innym blokiem. Teraz nie mogą, chyba, że ktoś ma kluczyk do furtki. Czy na pewno chcemy wychowywać dzieci w klatkach? Czy chcemy im wpajać, że tylko za płotem będą bezpieczne?
PS.
Dochodzi do tego jeszcze jedna kwestia, która rozgrywa się wewnątrz mieszkań? Zamyka się głównie w jednym zdaniu: „Gdzie jest klucz do furtki?”