Za tydzień mieliśmy wyjeżdżać na urlop nad morze na 2 tygodnie. Znaleźliśmy cudowne apartamenty we Władysławowie (Aloza Władysławowo – polecamy!), podniecaliśmy się wizją spacerów po plaży, jedzenia gofrów (ja!) i śledzi (Radek!). No ale w tym roku każdy nasz plan jest równany z ziemią 🙂
Zaczęło się od Sylwestra – mieliśmy spędzić go jak rok temu, w naszej chatce w górach. Tak się potoczyły sprawy, że w końcu zostaliśmy w mieście. Dopiero na wiosnę okazało się, że bardzo dobrze, że nie pojechaliśmy tam w zimie, bo i tak byśmy zawracali, bo została woda w rurach, wszystko rozwalone i do naprawy. Dzięki temu majówkę też spędziliśmy w domu. Miały być wycieczki – z powodów zdrowotnych wycieczek nie było, zostaliśmy na kanapie.
Teraz też wiem, że teraz czuję żal i gorycz – Radek pewnie jeszcze większe, bo to on pracuje 5 dni w tygodniu i marzył o tym urlopie, ale wiem, że za jakiś czas stwierdzimy: jak dobrze, że zmieniliśmy plany.
Na ten rok moim słowem afirmacyjnym był PROGRESS. Z powodów zupełnie niezależnych ode mnie zmieniłam go na AKCEPTACJĘ.
Przeżywam teraz dużą lekcję pokory, doceniam to, co mam i uczę się żyć tak naprawdę dniem dzisiejszym i chwilą. Cieszę się, że będę bogatsza o te wszystkie doświadczenia, czas na prawdziwy progress dopiero przede mną i kosmos wiedział to lepiej ode mnie 🙂